Zygmunt Bukowski

 wydane we Wrocławiu w 2008 r. własnym ograniczonym nakładem pod wspólnym tytułem

"Poroda"

Fragment opracowania dotyczący Włodzimierca

 

Miasteczko Włodzimierzec - przed wojną siedziba gminy oraz parafii i dekanatu rzymskokatolickiego - wchodziło niegdyś w skład włości Czartoryskich, potem przeszło w ręce hrabiów Krasickich, a w latach międzywojennych należało do rodziny M. Pourbaix. Pałac w stylu empirowym z klasyczną facjatą, oparty na kolumnach doryckich, postawił na początku XIX wieku hrabia Wincenty Krasicki. W parku dworskim, jeszcze przed wojną widoczne były ślady wałów i zamku książąt Czartoryskich.

W 1939 roku Włodzimierzec liczył ok. 3 tys. mieszkańców, z czego najliczniejszą grupę narodowościową stanowili Ukraińcy, drugą co do wielkości, niewiele mniejszą od ukraińskiej, byli Żydzi, a trzecią - nieliczną w stosunku do poprzednich - byli Polacy (ok. 50 rodzin).

W 1935 (lub 1936) roku we Włodzimiercu miał miejsce duży pożar, który wybuchł w letni upalny dzień. W dodatku była to sobota (żydowski szabat), więc wielu mieszkańców było nieobecnych. Spłonęło wtedy prawie całe miasteczko, w którym przeważała drewniana zabudowa. Straż pożarna, wyposażona w konne wozy strażackie, nie zdołała opanować szalejącego żywiołu. Po pożarze Włodzimierzec został zelektryfikowany.

Jeszcze nie zapomniano o pożarze, a już nowe wydarzenia - wojenne - wstrząsnęły mieszkańcami małego kresowego miasteczka.

Wkrótce po przesunięciu się frontu niemiecko-sowieckiego w 1941 roku, ukraińscy policjanci zastrzelili Polaka o nie zapamiętanym nazwisku, wcześniej przez nich poszukiwanego. Polaka wydał Ukrainiec, u którego ten się schował. W tym czasie Ukraińcy urządzili pogrom miejscowych Żydów, podczas którego grabiono i zamordowano dwie osoby. W czasie okupacji niemieckiej we Włodzimiercu stacjonował niewielki pododdział żołnierzy niemieckich.

W czerwcu 1942 roku w miasteczku utworzono getto, w którym zostali zamknięci Żydzi z Włodzimierca, Antonówki oraz okolicznych wsi i osiedli.

W połowie sierpnia 1943 roku Żydzi zaczęli uciekać z getta, gdy dowiedzieli się, że w odległości 3 km od miasteczka, między Włodzimiercem a kolonią Osowik, w lesie część z nich musiała wykopać długie, głębokie rowy. Kilkanaście rodzin schroniło się u Polaków w osiedlach gminy Antonówka: Parośli I, Perespie, Wydymerze (Dawid Katz u Narcyza Brzozowskiego) oraz osiedlach gminy Włodzimierzec: Choromce, Osowik (Jankiel Holcer u Zygmunta Walesza?), Poroda, Prurwa. Kilka rodzin ukryło się u rodzin ukraińskich w Dubówce. Wiele rodzin żydowskich ukryło się w lasach i wstąpiło do partyzantki sowieckiej.

28 sierpnia 1942 roku Żydzi z getta zostali przez żołnierzy SS i policjantów ukraińskich wyprowadzeni do dołów i tam rozstrzelani (1190 osób). Uciekających z miejsca egzekucji wyłapywali Niemcy i policjanci ukraińscy. Między innymi, przez policjantów ukraińskich został złapany i okrutnie zamordowany na polanie przed dołami śmierci Dawid Weis, syn właściciela młyna ze wsi Horodziec.

Pomimo tych łapanek udało się uciec około 50 Żydom. Mienie (w bagażu ręcznym), z którym Żydów wyprowadzono z getta, zostało zabrane przez Niemców. Mienie pozostawione w getcie, zostało zabrane przez policję ukraińską i miejscową ludność ukraińską. Każdy zakątek getta był dokładnie przeszukany. Podczas tego plądrowania, w zamaskowanej piwnicy jednego z domów policjanci ukraińscy odkryli ukrywającą się tam rodzinę Dawida Bursztyna. Bursztynowa ofiarowała policjantom posiadane złoto, jednakże ci - zabrawszy złoto i pozostałe mienie Bursztynów - zbiorowo zgwałcili ich 20-letnią córkę Małkę, a następnie całą 3-osobową rodzinę wydali żandarmom niemieckim.

Od początku 1943 roku duchowny prawosławny w cerkwi głosił, że „Bóg nakazał zrobić koniec z Polakami, ponieważ ma powstać samostijna Ukraina".

W styczniu 1943 roku przez Ukraińców zostali zamordowani Ksawery Kruczyk i jego żona Wiktoria ze Skwarków.

8 lutego 1943 roku bojówki bulbowskie napadły na posterunek niemiecki we Włodzimiercu, zabijając jednego Niemca i 3 kozaków oraz uprowadzając ze sobą kilku innych kozaków do Parośli I w gminie Antonówka.

W pierwszej połowie 1943 roku w obawie przed napadem UPA ludność polska z okolicy ściągała do Włodzimierca, licząc na większe bezpieczeństwo ze względu na obecność garnizonu niemieckiego. Niektórzy na noc chronili się na stacji kolejowej we Włodzimiercu, która była strzeżona przez Niemców. Uchodźcy zajęli wszystkie pożydowskie zabudowania. W dzień uciekinierzy udawali się do pracy na swoje pola. Byli ostrzeliwani przez upowców z ukrycia, a pracujący w odosobnieniu ginęli.

Po wymordowaniu 7 kwietnia 1943 roku koi. Brzezina (w gm. Włodzimierzec), ludność polską we Włodzimiercu ogarnęła panika. Wiele osób wyjechało do Sarn. Odbyło się zebranie Niemców i delegatów Polaków z różnych osiedli polskich, na którym Niemcy doradzili, żeby osiedla łączyły się ze sobą, gromadząc w jednym miejscu.

W maju 1943 roku wywiad sowieckiej partyzantki donosił, że we Włodzimiercu znajduje się samoobrona, którą miałby dowodzić ksiądz (czyli ks. Dominik Wawrzynowicz), o czym w relacjach polskich nie ma żadnej wzmianki.
Również w maju 1943 roku, w związku z terrorem i mordami UPA, około 70 rodzin uchodźców z okolic Włodzimierca zgłosiło się do wyjazdu na roboty do Rzeszy.

W lipcu 1943 roku Ukraińcy głosili, że „trzeba skończyć z Polakami". Zastraszone kobiety z dziećmi nocowały w kościele, a mężczyźni na cmentarzu przy kościele ogrodzonym murem.

30 lipca 1943 roku przez upowców została zastrzelona uciekająca do kościoła Regina Rudnicka z Miszkiewiczów, lat ok. 43, z Dębowej Góry (gm. Antonówka). Została pochowana pod krzyżem misyjnym przy kościele.

30 i 31 lipca 1943 roku do Włodzimierca przybywali uchodźcy z zaatakowanych w okolicy osiedli, m in. z Choromiec, Porody i Prurwy. Gromadzili się w kościele. Po pewnym czasie Niemcy ekspediowali tych Polaków do Rafałówki, skąd następnie wywozili ich na roboty do Rzeszy.

W sierpniu 1943 roku nocą nastąpił napad UPA na empirowy kościół pod wezwaniem św. Józefa z 1827 r., fundacji hr. Krasickich. W krytycznym dniu życzliwi Ukraińcy uprzedzili Polaków, że nocą ma nastąpić napad na kościół. Wszyscy Polacy wraz z księdzem Dominikiem Wawrzynowiczem zgromadzili się w murowanym kościele, który został zamknięty od wewnątrz. Polacy, uzbrojeni w 4 karabiny, zajęli stanowiska obronne na chórze nad drzwiami i na rusztowaniach przy oknach. W tym czasie we Włodzimiercu załoga niemiecka liczyła 6 żołnierzy, którzy obwarowali się w murowanej szkole i od wieczora nie wychylali głów ze swej siedziby. Kościół był kilkakrotnie szturmowany przez Ukraińców. Polacy odpierali ataki. Najskuteczniejszym okazało się pryskanie na napastników z okien kwasem solnym, który w ostatniej chwili przytaszczył skądś Antoni Rybarski. Nie mogąc wedrzeć się do kościoła, upowcy usiłowali wysadzić go przy pomocy min. W tym celu wykuli otwór w murze za ołtarzem, gdzie nie było okien i obrońcy nie mieli możliwości odpędzać napastników. Wybuch zwalił mur na ołtarz, w wyniku czego zostały zabite kolatorki kościoła Anna hr. Krasicka, w podeszłym wieku, właścicielka majątku Nowaki (gm. Włodzimierzec) i jej córka hr. Prądzyńska. Pozostali zaś Polacy nie ucierpieli. Napastnicy obawiając się, że wybuch może ich porazić, uciekli. Zaraz po wybuchu (już świtało) pojawili się Niemcy.

Po tym napadzie garnizon niemiecki - wobec przewagi sił ukraińskich - ewakuował się do stacji kolejowej Rafałówka, a wraz z nim niedobitki ludności polskiej, która schroniła się w miasteczku. Z Rafałówki Polacy byli potem wywożeni na roboty do Niemiec.

W styczniu 1944 roku upowcy zamordowali młodego Ukraińca.

Liczba ofiar zbrodni nacjonalistów ukraińskich (bez ofiar „likwidacji" getta): 6 Polaków, 1 Ukrainiec, 2 Żydów.

Przed wojną we Włodzimiercu była parafia i kościół pod wezwaniem świętego Józefa Oblubieńca Najświętszej Marii Panny. Pierwszy kościół, drewniany, został wybudowany w 1703 roku, staraniem Jana Kaszowskiego i jego żony Konstancji z Czetwertyńskich. Spłonął w 1723 roku. Nowy, murowany, w stylu empirowym, został wzniesiony w 1827 roku przez hr. Wincentego (Józefa) Krasickiego, dziedzica włodzimierzeckiego.

Parafia we Włodzimiercu powstała w 1706 roku. W 1938 roku liczyła 3 468 wiernych. Należały do niej następujące miejscowości: Włodzimierzec, Andruha, Burki, Choromce, Dąbrowa, Długowola, Hranie, Huta Sopaczewska, Janówka, Jezioro, Kanonicze, Lipno, Lubachy, Łupianki, Majdan flw., Mosty, Mulczyce, Nowaki, Osowik, Ostrowce, Parośla, Pieczonki, Połowie, Poroda, Prurwa, Rubań, Sopaczów, Stachówka, Ułanówka, Zielenica, Żółkinie.

Ostatnim proboszczem parafii był ks. Dominik Wawrzynowicz (1889-1969), wyświęcony w 1913 r., dziekan.

Kościół, poważnie uszkodzony i zdewastowany w 1943 roku, w 1960 został całkowicie zburzony. Na jego miejscu zbudowano restaurację „Białe Jezioro".

Cmentarz parafialny znajduje się na skraju miasta, jest zdewastowany i zarośnięty. Służy jako miejsce libacji alkoholowych i szalet publiczny. Jak na ironię, na cmentarzu postawiono banderowski krzyż z napisem „Wieczna chwała bohaterom".

 

Dzwonnica i fasada kościoła włodzimierzeckiego (fot.A. Bochnig l929r.)                   

Ołtarz główny w kościele włodzimierzeckim (fot.A.Bochnig l929r.)


 

Relacja Pawła Zaleskiego - Byłem świadkiem*

...Już w sierpniu 1943 roku cała ludność polska z pobliskich kolonii, jak Janówka, Poroda, Serniczki, Ułanówka i innych, zgromadziła się we Włodzimiercu. Zajęto wszystkie pożydowskie domy i rudery. W dzień rolnicy wyjeżdżali gromadnie na swoje pola, by zebrać zboże lub ukopać ziemniaków. Wkrótce i to stało się niebezpieczne. Napadano bowiem na odosobnionych rolników i strzelano z ukrycia. Tymczasem od miejscowych Ukraińców dowiedziano się, że UPA postanowiła skończyć z Polakami z miasteczka. Kobiety z dziećmi zaczęły więc nocować w kościele, a mężczyźni na cmentarzu, pomiędzy murem otaczającym kościół a świątynią.

W miasteczku stacjonowała załoga niemiecka złożona z sześciu żołnierzy z karabinem maszynowym. Załoga jednak obwarowała się w murowanej szkole i wieczorem żaden z żołnierzy nosa poza szkołę nie wysadzał.

Któregoś dnia doniesiono, że w nocy odbędzie się atak. Wszyscy Polacy, wraz z księdzem, zaryglowali się w kościele. Znalazły się cztery karabiny i trochę amunicji. Ślusarz Antek Rybarski, mój kolega ze szkoły, przytargał duży balon zajzajeru (kwasu solnego). Mężczyźni z bronią palną zajęli stanowiska na chórze, nad drzwiami wejściowymi oraz na rusztowaniach przy wysoko umieszczonych oknach. Około północy cmentarz wypełnił się postaciami. Noc była ciemna. Celowanie było niemożliwe. Nastąpiła wymiana strzałów na oślep. Ukraińcy przystąpili do taranowania drzwi wejściowych. Ogień z góry był mało skuteczny. Forsowanie drzwi nie ustawało. Wtedy Antek Rybarski wlał do kwaterki zajzajeru i chlusnął nim z góry. Rozległy się krzyki, klątwy i jęki. Napastnicy ustąpili w popłochu. Po pewnym czasie ponowili atak, ale znów parzący kwas zmusił ich do ucieczki. Zmienili więc taktykę. Część z nich ostrzeliwała na oślep drzwi i okna, część zaś zajęła się kuciem otworu w murze za wielkim ołtarzem, gdzie nie było okna i możliwości ostrzału. Po prostu martwe pole. Ktoś powiedział księdzu, że zapewne w tym miejscu umieszczą minę. Ksiądz zabronił powtarzania tej informacji, aby nie robić paniki. Rozważano możliwość wypadu, ale stwierdzono, że przy tak nierównych siłach byłoby to samobójstwo. Tymczasem zaczęło świtać. Sylwetki napastników stawały się coraz bardziej widoczne. Zaczęli więc uciekać z pola ostrzału. Nagle z dołu rozległ się głos: Ej, Lachi! A teper do niba z waszym ksiendzem i waszym kostełom! Nie było wątpliwości. Ksiądz zaczął głośno odmawiać modlitwę za konających... Rozległ się wybuch. Posypały się tynki, zakołysały się mury świątyni. Pociemniało od dymu i kurzu. Runęła ściana na wielki ołtarz. Po chwili oszołomienia okazało się, że ludzie są żywi. Zginęła tylko, przywalona ścianą, staruszka hrabina Krasicka z majątku Nowaki, prawnuczka fundatora kościoła, i z tego powodu siedząca na ławce kolatorskiej przy wielkim ołtarzu. Obawiano się, że teraz nastąpi atak rezunów. Ale po odpaleniu lontu zbiegli w obawie, by nie poraził ich wybuch. Po chwili pojawili się Niemcy. Dopytywali się, czy kto nie ma broni palnej... W tym samym dniu Niemcy ewakuowali wszystkich Polaków do stacji Rafałówka, skąd mieli ich wywieźć do Niemiec. Ksiądz Wawrzynowicz pojechał do Równego i tam zamieszkał na plebanii...

 

* Zaczerpnięto z biul. "Na rubieży" 1999 nr 33/34 s. 65

 


Powyższy tekst dostarczył Kacper Kalin, listopad 2009 r.

 

---------------

Wybór wspomnień.