Mieczysław Kobyłecki


RELACJA
(dot. kolonii Borówka gmina Derażne powiat Kostopol i okolic)

Nr ew. VI/17

(ODPIS)

Niesłychane morderstwo polskiej rodziny o nazwisku Klinkiewicz, z żoną i 2 córkami było we wsi Biczal, gm. Derażno. Zostali porąbani siekierami, na podłodze były znaki siekiery i dużo krwi. Ściany były pokrwawione, zabici przez miejscowych Ukraińców. Ja przez tą wieś przejeżdżałem. Zobaczyłem koło Klinkiewiczów dużo ludzi zgromadzonych. Mnie to zaciekawiło. Zapytałem się co się stało? Odpowiedziano – młynarza Klinkiewicza z całą rodziną zamordowano. Wszedłem do mieszkania i zobaczyłem ten widok. Zacząłem pytać, a jeden z Ukraińców odpowiedział: „budemo pyzaty Lachów”. Był to sierpień 1942r. W tym roku przeważnie Ukraińcy rabowali nocami polskie rodziny. W tych stronach był pierwszy wypadek morderstwa. 

Teraz opiszę o sobie. Mieczysław Kobyłecki – w 1939r. zamieszkałem w kolonii Borówka, gm. Derażno, pow. Kostopol. W 1940r. w Kolonii Borówka sowiety wybudowali lagier, gdzie 600 polskich żołnierzy przebywało w tym lagrze i NKWD prowadzało ich do wyrębu lasu. Ja zgłosiłem się do lagru, bo potrzebowali żeby ktoś dowoził prowiant. Więc ja się zgłosiłem i po prowiant jeździłem z enkawudzistą do Równego. Po prowiant jeden dzień a po chleb do Klewania drugi dzień. I tak na zmianę co dzień w drodze. 1941r. 21 czerwca wybucha wojna. 13 czerwca sowiety nas ewakuują, więc ja i 7 żołnierzy uciekamy. Gdy niemieckie samoloty nas ostrzelały, to my 8 ludzi wracamy z powrotem do Borówki. Żołnierze zostali przyjęci przez polskich gospodarzy. W późniejszym terminie żołnierze rozeszli się, każdy w swoją stronę do domu. 1941r. miesiąc październik z tych żołnierzy przybywa do Borówki Pawłowski Stanisław (Warszawa Praga) i Pietrykiewicz (z Łanińca) Stefan. Zapytałem co zamierzają robić – odpowiedzieli będziemy pracować w Janowej Dolinie – Pawłowski Stanisław z Warszawy Praga i Pietrykiewicz Stefan z Łunińca. Pawłowski pracował w warsztacie kowalsko – ślusarskim, Pietrykiewicz w biurze. 1941 rok – dzień Bożego Narodzenia. Pawłowski i Pietrykiewicz chcieli, żeby spędzić święta u gospodarzy. Spotkali się ze mną. Pawłowski zaproponował żebym poszedł z nimi, że załatwią mi pracę w warsztacie kowalsko – ślusarskim, że nauczę się zawodu. Zgodziłem się. 1942 rok. Pawłowski zapytał mnie czy ja jestem zadowolony z pracy i nauki, Powiedziałem, że tak, ale powiedziałem żeby to była Polska, a to są Niemcy i Ukraińcy, a my dla nich pracujemy. Pawłowski położył swoją rękę na moim ramieniu – fajny jesteś chłopak.

 Któregoś dnia zaprosił Pawłowski mnie do siebie na kwaterę. Poszedłem do niego i był u Pawłowskiego Pietrykiewicz. Jak wszedłem zaczęła się rozmowa. Wreszcie mnie zapytano – wiesz czego ciebie zaprosiłem, nie wiem. To ja tobie powiem, że ty jesteś fajny i tajemniczy, ale nie wiem czy ty taki jesteś i chcę ciebie wypróbować. Jak mnie nie zdradzisz, to ja postaram się tobie wolny dzień i pojedziesz do Derażnego do księdza. Pojedziesz rowerem. Odpowiedziałem, że nie mam roweru. Pawłowski odpowiada – będzie rower. Zgodziłem się. Dał list. Tylko dobrze schowaj. To będzie próba twojego wykonania. Ja nie wiedziałem o co chodzi. Zadanie wykonałem. Od księdza przywiozłem list i oddałem Pawłowskiemu. Na drugi dzień Pawłowski zaprosił mnie do siebie i zapytał czy lubię alkohol. Odpowiedziałem, że nie. A czy zechciałbym pracować dla Polski? Ja ucieszyłem się, że wreszcie będzie Polska. Pawłowski mnie odpowiedział, że nie tak prędko, ale muszę złożyć przysięgę. Odpowiedziałem, że złożę. Pawłowski mnie powiedział, że mnie powiadomi. Pierwsza niedziela czerwca 1942r. ja Kobyłacki PS. „Władek” – ZWZ i Pawłowski pojechaliśmy do Kostopola. Ulicy i domu nie pamiętam. Tam złożyłem przysięgę (ZWZ) w obecności por. Pawłowskiego ps. „Cuchaj” i kpt. ps. „???„ Kochańskiego i 3 panów, nazwisk nie pamiętam. Wróciliśmy do Janowej Doliny i po przysiędze zaczęło się szkolenie. Szkolenie prowadził przedwojenny policjant, który był w Berestowcu zastępcą komendanta przed wojną. W 1939r. był komendantem policji w Myłyńsku o nazwisku Kwiczoł Franciszek, który ukrywał się przed sowietami do nadejścia Niemców. Za Niemców wyszedł na wolność. Dobrze znał język niemiecki, pochodził z Kaszub. Dużo pomagał Polakom. Pracował w nadleśnictwie i u niego odbywało się szkolenie dywersyjne. Ja Kobyłecki ps. „Władek”, po przeszkoleniu Pawłowski mnie wydawał rozkazy. Na dworcu kolejowym do osi wagonów podnieść klapę, wyciągnąć kot i tam wsypać do miseczki smarującej żwiru i w ten sposób w czasie jazdy zacierały się osie wagonu. Była to dobra robota, ale niebezpieczna. Udawało mnie się kilka razy. Niemcy wzmocnili większą czujność. Aż jednego razu mnie nie złapano, ale szczęśliwie uciekłem. Pawłowski powiedział mnie – dostaniesz inne zadanie. Będziesz miał prasę podziemną, 4 miejsca: Borówka, Derażno, Mendyki i Michałówka. Jeździłem raz w tygodniu. 

Nadchodziła jesień 1942r. Ukraińska policja aresztowała księdza Kowalskiego w Derażnem i nauczyciela Dykę w Michałówce. Parafianie zrobili listę z podpisami, żeby księdza i nauczyciela wypuścić, i udali się Kreislandwirta. Mieszkał w pałacu Potockiego w Derażnem. Niemiec obiecał, że wypuszczą, ale jak Ukraińcy księdza i nauczyciela aresztowali, od razu odwieźli do Kostopola i tam ich rozstrzelano. Nasza grupa w sierpniu 1942r. – Niemcy i nacjonaliści ukraińscy wyjechali na obławę, bo z lagru uciekło kilku jeńców sowieckich, osłabiając posterunek. Nasz oddział dokonał napadu na posterunek policji niemieckiej. Zdobyto wówczas 17 karabinów, 5 pistoletów i wiele amunicji i granatów, co pozwoliło na uzbrojenie oddziału. Rok 1943. Coraz więcej jest na wioskach wypadków. Polacy zaczęli szukać schronienia w miastach i większych środowiskach polskich. Znany mnie był Dąbrowski Stanisław, mieszkał wieś Czudwy nad rzeką Horyniem, Gm. Derażno. W tejże wsi było 2 rodziny polskie, a około 90 rodzin ukraińskich. Upewniali Dąbrowskiego, że w ich wsi nikomu włos z głowy nie spadnie. Pewnego dnia Dąbrowski poszedł do młyna, też do Polaka o nazwisku Brocik Franciszek, żona i córka Lodzia. Cała rodzina Brocików wymordowana przez bulbowców. Dąbrowski z młyna przyniósł z młyna mąkę, bo jego żona miała piec chleb. Gdy Dąbrowska miała miesić chleb, oddała dziecko mężowi. Dąbrowska Maria zauważyła grupę bulbowców. Wchodzą do mieszkania i pytają gdzie on chodził. Odpowiedział, że chodził do młyna zemleć żyto na mąkę. Wtem wyrwano jemu dziecko z ręki. Rzucili o ścianę. Dąbrowska zaczęła płakać. Uderzył ją Ukrainiec. Wyprowadzili Dąbrowskiego na podwórko, skrępowali ręce drutem. Dąbrowska zobaczyła, że dziecko nie żyje, męża mordują, ucieka przez okno. Koło domu niedaleko było bagno, trzęsawisko. Zaczęli strzelać za nią. Ona upadła. Bulbowcy myśleli, że ją trafili. Ona pół dnia przeleżała w tym mokradle do zmroku. Podczas ciemności 4 kilometry przyszła do swoich rodziców do kol. Borówka, i to opowiedziała. Było to w miesiącu marcu. Byłem i ja w ten dzień w Borówce jak się o tym dowiedziałem. Z Borówki wyjeżdżał Romaniuk Antoni z całą rodziną. Gdy minął kolonię dojeżdżając do lasu, całą rodzinę rozstrzelano. 

W ten dzień wracam do Janowej Doliny. Polacy w tej kolonii prosili, żebym nie jechał, bo mnie mogą zabić. W połowie drogi w wiosce ukraińskiej Korczynie zepchnęli mnie z roweru i go zabrali, a do mnie powiedzieli: szo ty za Odyn – ja odpowiedziałem – swij – to wtikaj piszkom. Poszedłem do Janowej Doliny i opowiedziałem Pawłowskiemu. Na drugi dzień Pawłowski opowiedział Kniczorowi o tych zajściach. Uradzili, że trzeba wysłać parę chłopaków z Borówki. Więc ja Kobyłecki, Mazurek, Podlewski, Kosarzycki i Pawłowski jako dowódca. Doszliśmy szczęśliwie lasami. Wioski omijaliśmy. Odpoczęliśmy. Całą tę noc czuwaliśmy nad całą kolonią i zauważyliśmy, że bulbowcy coś szykują. Radzimy gospodarzom, żeby stąd uciekali, bo jest tu niewesoło i w tej chwili zjawił się Ukrainiec. Nas nie zauważył. Byliśmy w pokoju. Ten Ukrainiec mówi gospodarzowi: panoczku wtikajte i ja z wami budu wtikaty i tak wsich Polakiw wymordujut. Ten Ukrainiec nazywał się Siergiej Kopernik. Jego dwóch braci było bulbowcami, a Siergiej miał Polkę narzeczoną i dlatego wszystko opowiedział – gdzie ma być zasadzka. Jak będą jechać to zrobią masakrę. Było do ucieczki 3 drogi. Zebrało się 27 furmanek. Zrobiliśmy naradę z gospodarzami, że pojechaliśmy dalszą drogą, traktową, bo na krótszych drogach może być niebezpiecznie. Tak się stało. Drogi krótsze były obstawione przez bulbowców. Wyruszyliśmy w drogę 8 kilometrów, las 2 km. Pola, wieś Susk sami bulbowcy. Wjechaliśmy do Suska. Ukraińcy wyszli na drogę i na nasz cały konwój przyglądają się, a nas wszystkich strach ogarnął, że nas nie puszczą. Nikt nas nie zatrzymał. Jechaliśmy, ale przeszkodą był most na Horyniu. Aby przejechać most: 1km łąki i znowu 11km las i Klewań. W Klewaniu ulokowaliśmy wszystkich uciekinierów, odpoczęliśmy 1 noc. 

Rano wstaliśmy i zobaczyliśmy ludzi na wpół nago. To ludzie – Polacy co zostali w Borówce i Józefinie, którzy nie chcieli z nami jechać. Płakali, że nas nie posłuchali. Ich rodziny po naszym wyjeździe wymordowano i spalono. Zamordowany został Ostrowski Bronisław lat 35 z całą rodziną, żona i 5 dzieci, Sawicki Józef – 16 rocznik, Sawicka Agata – babcia, Zachorowska Antonina z rodziny Sawickich – męża miała Ukraińca i wielu innych, których nazwisk nie pamiętam. Było to w miesiącu marcu 1943r. Teraz nasza piątka, ja, Kobyłecki, Mazurek, Polewski, Kosarzycki wracamy lasami do Janowej Doliny przez Mendyki koło Derażnego. Po drodze spotykamy uciekinierów z Mendyk, że nie mamy po co iść, bo kolonia 1 i 2 Pendyk tej nocy została wymordowana i spalona. Tylko zostali przy życiu komu udało się zbiec. Tam ostrożnie podeszliśmy pod Mendyki. Widzieliśmy pełno trupów. Widzieliśmy jak banderowcy rabowali, ale nie mogliśmy z bulbowcami nawiązać walki, bo nas było 5, chociaż byliśmy uzbrojeni w pistolety maszynowe. Na polu walka z taką masą byłaby bezsensowna, bo bulbowcy byli z Derażnego, a na nich zasadzki nie było gdzie zrobić, bo były czyste pola. Nocą doszliśmy do Janowej Doliny. Za tych parę dni naszej nieobecności przybyło do Janowej Doliny bardzo dużo ludzi z pobliskich okolic polskiej ludności, że tu będzie bezpiecznie, że Niemcy obronią. Stało się inaczej, bo w wielki piątek w nocy bulbowcy napadają na Janową Dolinę, mordują polską ludność. Niemcy bronili swojej placówki. Myśmy bronili się w samoobronie, bo nie mogliśmy ujawnić Niemcom, że Polacy mają broń. W wielki piątek rano bulbowcy odstąpili. Mieszkania się paliły, pełno trupów polskich rodzin, co najmniej 1000 osób. Niemcy podstawili wagony i zaczęli ewakuować polską ludność. Trochę rodzin zostało w Kostopolu i Równem, a reszta do Niemiec na roboty. Nasz dowódca Pawłowski zorganizował grupę ludzi około 70. Mniejsza połowa była uzbrojona. 23 ludzi udaliśmy się lasami w kierunku Cumania przez lasy Radziwiłła. Część naszych ludzi którzy nie mogli iść, zostało w Cumaniu, reszta w dalszą tułaczkę lasami. Napotykaliśmy po drodze na bulbowców. Ataki szczęśliwie żeśmy odpierali, ale jeszcze dokuczał nam głód. 

Pamiętam jak 6 naszych ludzi udało się w nieznaną wieś po jedzenie, a to była ukraińska wieś. Koledzy przynieśli 8 bochenków chleba i kawałek słoniny, a co to było na 25 ludzi tak zgłodniałych. A jeszcze koledzy dowiedzieli się we wsi, że Ukraińcy powiedzieli, że jak jesteście Polakami to uciekajcie stąd bo tu pełno jest bulbowców i was wyrżną. Wyruszyliśmy w dalszą drogę. W połowie maja dotarliśmy do Rafałówki, gdzie nas samoobrona zatrzymała. Zjawił się komendant Apolinary Oliwa. W 1942r. Pietrykiewicz Stefan kilka razy jeździł rowerem do Janowej Doliny do Łanińca w sprawach konspiracyjnych w miesiącu listopadzie i opowiadał jakie są trudności przejazdu i w miesiącu grudniu zjawia się jego brat Pietrykowicz do Janowej Doliny, że chce się widzieć ze Stefanem, a już 3 tygodnie jego nie ma. Zginął z rąk banderowców w czasie jazdy, jadąc z Łanińca do Janowej Doliny. 1943r., parafia Chłonowiec koło Derażnego. Ludność polską spędzono do kościoła, zamknięto i podpalono. Wszyscy zginęli przez bulbowców. 1943r. kwiecień, wieś Radomianka gm. i parafia Derażne. Polacy ze wsi wyjechali do miasta Klewania, ale paru gospodarzy chciało coś więcej zabrać. Jadąc z powrotem do Radomianki minęli wieś Susk i w drodze do Radomianki zostali zatrzymani i wymordowani. Nazwiska Barszcz, Prychodko Stefan – 20 rocznik i 6 gospodarzy, których nazwisk nie pamiętam. Za tych 8 gospodarzy wieś Susk otrzymała surową karę bo polska policja, która była w Klewaniu to z Radomianki byli Polacy w policji. Oni pojechali zabrać zwłoki swoich rodzin. W Susku zostali zaatakowani przez bulbowców. Polacy podpalili wieś Susk. Bulbowcy podpalili most na rzece Horyniu, żeby polska policja nie mogła się wycofać. Policja wycofała się przez płonący most. Z policji był 1 zabity i 5 rannych. Byłem w 1943r. w maju na wywiadzie – Kobyłecki – w Klewaniu u swoich znajomych i na polskim posterunku, żeby się dowiedzieć i tu opowiadali mnie o tym Susku i powiedzieli, że z Równego przyjechali Polacy po drzewo. Żeby więcej można się dowiedzieć poszedłem zobaczyć. A gdy tam przyszedłem to oni byli aresztowani przez Ukraińców, którzy służyli u Niemców, i kwatera była w sanatorium przedwojennym, byli to esesmani. Z tych aresztowanych wypuścili Kaczyńskiego Dionizego, lat miał 73, a zięcia Anastazego Kosarzyckiego i Niedziałka Antoniego wywieźli do obozu w Szapkowie koło Równego. Tam pracowali 3 miesiące. Taczki były na łańcuchach przykute do rąk. Podlewskiego Stefana lat 18 rozstrzelali w szkole w Klewaniu. Niedziałek obecnie mieszka w Przybysławic koło Świdwina.

1943r. – maj – kolonia Michałówka. Od szosy Klewań Równe 2km. Michałówka sąsiadowała z banderowską wsią Broniki. Napad bulbowców na Michałówkę – mordują polską ludność. Ofiarami byli: Kuczyński Bronisław z całą rodziną, żona i 2 córki, brat Bronisława Kuczyński Adolf lat 37, żona lat 23, synowa z 1 rocznym dzieckiem. Zostali wyrżnięci i spaleni. Z życiem uciekł Stanisław Kuczyński, Aleksander z żoną i dzieckiem. Kuczyńscy uciekli do Równego. 1943 rok, nie pamiętam dokładnie, 27 lipca spotkałem uciekinierów z Huty Stefańskiej w Przebrażu. Zapytali mnie skąd ja przybyłem, odpowiedziałem, że z Janowej Doliny. Tak dostaliśmy się tutaj. W Przebrażu jest świetna obrona, ale ja i moi koledzy przyszliśmy uzbrojeni, ale nam brakuje amunicji, bo żeśmy się z zapasu wyczerpali, bo po drodze mieliśmy wiele potyczek z bulbowcami. Gdy pryśliśmy do Rafałówki broń nam odebrano. Po pewnym przesłuchaniu nas, przyjechał z Łucka z inspektoratu Łuck AK, „Czyżyk” też nas przesłuchiwał. Powiedział, że dowie się kim jesteśmy. Po paru dniach broń nam oddano i pełniliśmy służbę obronną, gdzie było potrzeba. 

Napad bulbowców na Przebraże, nie pamiętam daty, którego było sierpnia. Bulbowcy rano zbliżyli się pod zasieki z drutu i okopali się. Obudziły wszystkich na równe nogi wystrzały armatnie. Bulbowcy szykowali się do ataku na Przebrane. W Przebrażu też się przyszykowali do obrony. Po wystrzałach armatnich ucichło i było denerwujące oczekiwanie. Zwiadowcy donieśli dowódcom, że jesteśmy otoczeni z trzech stron, wschodu, północy i zachodu. Od południa były błota, które były nie do przebycia, a dla obrony były dobrą zaporą. Tych odcinków bronili dowódcy Wojnicki, Mielnik, Żytkiewicz. Bulbowcom wyprawa się nie powiodła, bo z Przebraża powiadomili partyzantkę radziecką Prokopiuka i bulbowcy zostali zaatakowani z przodu i z tyłu. Rzucali broń i w popłochu uciekali, a nasza obrona prała ile wlazło. Przebrane zwyciężyło. Z okolic Sarn przybyła grupa partyzantów z oddziału Bomby – AK. Byli wyczerpani i dużo było chorych. Zostali w Józefinie i Przebrażu. 

Z Ołyki przybyło trzech ludzi prosząc o pomoc, bo Niemcy opuścili pod koniec grudnia miasteczko a bulbowcy opanowali całe miasteczko. Polacy obawiali się napadu. Schronili się w zamku Radziwiłła, ale ludność nie ma co jeść i będzie zmuszona poddać się pod masakrę. W tej sytuacji cała ludność wraz z księdzem Woronowiczem przysłali do Przebraża o pomoc. Pomoc nie była łatwa o tej porze roku. Był mróz i śnieg i do tego trzeba było przekraczać tory kolejowe i szosę, która wiodła Łuck – Równo. Odległość od Przebraża do Ołyki ponad 35km, ale dowódcy z Przebraża i Rafałówki załatwili z Węgrami, że w tych dniach będzie przejeżdżać cywilna ludność uciekająca przed banderowcami i żeby ich przepuścili. Zmobilizowali ponad 200 furmanek i ponad 300 partyzantów i oddział z Rafałówki pod dowództwem Apolinarego Oliwy wyruszył 13 stycznia wieczorem. Na drugi dzień przed południem byliśmy w Ołyce pod zamkiem Radziwiłła. Nie chcieli otworzyć bram, myśleli, że to podstęp bulbowców, ale ci ludzie co nas sprawdzili dogadali się i bramy otworzyły się. W zamku w Ołyce ponad 1500 ludzi zabraliśmy.

 Były potyczki z bulbowcami na przedmieściach, ja Kobyłecki zostałem ranny. Koledzy znaleźli gramofon, płyty i zaczęli grać. Był to polski hymn narodowy. Mężczyźni pozdejmowali czapki, a kobiety płakały nie wiedząc co się dzieje. Szybko musieli ładować furmanki i ruszać w powrotną drogę. Niedaleko wioski Kopcza zaczęli banderowcy ostrzał z karabinu maszynowego. Zbliżając się do stacji w Armatniowie usłyszeliśmy strzelaninę. Kolumna stanęła. Węgrzy strzelali bo nie zdążyli na umówiony czas. Myśmy mieli wracać wieczorem, a była północ. Wieś Armatniów była duża, nacjonalistów nie brakowało. Musieliśmy obstawiać całą wieś. Rano Węgrzy nas przez tory kolejowe przepuścili. My żołnierze przez całą noc nie zmrużyliśmy oka. Rozkaz był wydany dla mieszkańców, że kto chciał opuścić wieś będzie rozstrzelany. Rano Węgrzy nas przepuścili. Koło południa byliśmy w Przebrażu. Mnie ulokowali w szpitalu w Przebrażu. Operował mnie doktor chirurg z Kierc Kałużyński. 

Pod koniec stycznia, był rok 1944, dokładnie nie pamiętam, przyszedł goniec z Łucka z inspektoratu AK, że mamy opuścić Przebraże i udać się na koncentrację koło Kowla. Ja jeszcze nie byłem dobrze wyleczony. Odstawiono mnie do Kiwerc i do Kowla. W Kowlu Pawłowski mnie powiedział, że ja jeszcze nie nadaję się do oddziału, bo rany są nie wygojone. Dostałem zaświadczenie, w bucie w cholewie schowałem i pożegnałem się z oddziałem AK zgrupowania „Bomba”. Z Kowla kolejarze przewieźli mnie do Radomia. Szczęśliwie dojechałem tylko rana dokuczała bo był potrzebny opatrunek, a w takich warunkach nie można było zrobić. W Radomiu zostaję aresztowany przez żandarmerię niemiecką. Zaczęli wypytywać skąd te rany. Powiedziałem, że jakaś banda mnie raniła, a dokumenty zgubiłem. Niemiec odezwał się, że ja jestem bandytą. Gdzie i w jakim jestem oddziale, nie dowiedzieli się ode mnie niczego. Na drugi dzień, nie wiem gdzie nas 8 osób wzięli do samochodu i wieźli nas w kierunku Szydłowca. Na szosie przed Szydłowcem zatrzymała nas polska partyzantka, która była przebrana w niemieckie mundury i nas uwolniono. Dostałem się do wsi Łagodnego koło Skarżyska Kamiennej. Tam miałem dalszą rodzinę, gdzie leczyłem się z ran i zapalenia płuc. 

W 1945r. 26 lutego zgłosiłem się do komisji poborowej w Starachowicach. Do wojska zostałem przyjęty, ale lekarz mnie powiedział, że coś z płucami jest nie w porządku i mnie nie pobrano. W 1946r. wyjechałem na zachód i tu mieszkam w Świdwinie. 

Serdecznie panów przepraszam, bo nie jestem pisarzem, a co pamiętałem, jak umiałem to napisałem. Szkoda tylko, że nasz „Bomba” nie żyje – Kochański Władysław, Pawłowski Stanisław, Pietrykiewicz Stefan i wielu innych. Jeszcze raz Panów przepraszam, po 40 latach już wiele się zapomniało.

Mieczysław Kobyłecki

Podobne: Relacja Romana Pełki (dot. również kolonii Borówka gmina Derażne powiat Kostopol i okolic)

 

---------------

Wybór wspomnień.