Leonard Urbanowicz

Dzieje Bolesława Jankiewicza z Woli Małyńskiej na Wołyniu

 

Bolesław Jankiewicz syn Antoniego i Leonardy z Chodorowskich ślubnych małżonków Jankiewiczów, urodzony w dniu 8 lipca 1899 roku w Krzeszowie, diecezja Łucka, powiat Równe, parafia Kazimierka (nr aktu 60, z roku 1899).

O życiu Bolesława do 1921 roku wiem niewiele, mogę się domyślać niektórych rzeczy, a mianowicie, że był człowiekiem nieobojętnym na sprawy niepodległości Polski. Brał udział w walkach o Polskę, ale niestety nie znam szczegółów tych zdarzeń. Wiem, że już w tamtym okresie był inwalidą wojennym i to był właśnie rok 1921. Pewien niepokój w tej sprawie budzi fakt, iż książeczka inwalidy wojennego jest na imię Władysława Jankiewicza i ponadto zawiera drobny błąd w dacie urodzenia naszego bohatera (zamiast 8 VII 1899 r, napisano 8 III 1899 r.). Cóż piszę to na swą odpowiedzialność, gdyż innych dokumentów nie mam, a wyjaśnić tę sprawę w chwili obecnej jest bardzo trudno. Tu trzeba dodać, że w akcie urodzenia jest tylko jedno imię Bolesław, podobnie jest w dowodzie osobistym, ale w tamtych czasach często w rodzinie używano innego imienia, niż te które otrzymało dziecko na chrzcie i zwyczaj ten był tak zakorzeniony, iż delikwent często posługiwał się tym przybranym imieniem w życiu. Jak pokaże dalszy ciąg naszej opowieści to imię Władysław mogło być używane i z innych przyczyn.

Ślub Bolesława z Kamilą Łozińską (ur. 15 VII 1894r.), z Karaczuna, córką Grzegorza Łozińskiego i Serafiny z domu Rudnickiej, miał miejsce zapewne w parafialnym kościele w Kazimierce, niestety nie znam dokładnej daty tej uroczystości. Czy młodzi zamieszkali od razu w Woli Małyńskiej, czy wcześniej przebywali w Krzeszowie lub Karaczunie? Tego nie wiem. Przychylałbym się jednak do wersji z Karaczunem, gdyż autor opisu i wykazu mieszkańców Krzeszowa nie wymienia Bolesława nawet wśród dzieci Antoniego Jankiewicza. Przytoczone dokumenty poświadczają jednak ten fakt bezspornie. Po jakimś czasie młodzi zamieszkali w osadzie Wola Małyńska. To już potwierdzają zapisy z dowodu osobistego, wydanego 30 czerwca 1934 r. przez Wójta Gminy Berezne, dla Bolesława Jankiewicza. Z tego dokumentu wiemy gdzie on mieszkał i jak wyglądał, a więc wzrost miał średni, twarz owalna, włosy ciemny blond, a oczy niebieskie. Jako znaki szczególne podano brak trzech palców u lewej ręki. We wspomnianym już wcześniej dokumencie mówi się o braku I, II, III palców lewej ręki i też to, że zdarzenie miało związek ze służbą wojskową (40 % inwalidztwa w związku ze służbą wojskową), a zwracam uwagę, iż była to książeczka inwalidy wojennego. Ciekawe byłoby poznać okoliczności tej kontuzji odniesionej przez naszego bohatera. Jeśli chodzi o fakt zamieszkania w osadzie Wola Małyńska, nasuwa to skojarzenie z jego wojenną przeszłością, gdyż jako inwalida wojenny miał prawo do przydziału ziemi w uznaniu zasług. Tego typu przypadków na Wołyniu było wiele.

Bolesław z Kamilą dochowali się dwóch synów: Witolda i Mieczysława. O dacie ich urodzenia mogę powiedzieć tyle, iż w roku 1943 byli w miarę dorośli. O losach Witolda będzie słów parę w dalszej części opowieści.

Życie tej rodziny szło utartym torem do marca 1943 roku. Okres ten był znamienny dla Polaków z Krzeszowa, Małyńska i Karaczuna i wielu innych miejscowości tej części Wołynia. Tu uwaga natury ogólnej: Polacy na Wołyniu w 1943 roku i później mieli iście hamletowskie dylematy i o tyle były one bardziej dramatyczne, iż nie chodziło tu tylko o filozoficzne rozważania, ale o wielką troskę o zachowanie swego jestestwa na ziemi. Do wyboru mieli trzy drogi. Pierwsza to pozostać na swej ojcowiźnie i wcześniej czy później dać się zabić świeżo unaocznionemu wrogowi o bezwzględnej u niego woli wyniszczenia wszystkiego co polskie. Druga droga to porzucić swą ojcowiznę i dać się wywieźć w nieznane innemu wrogowi, który przynajmniej na początku obiecywał ludzkie traktowanie. Taki wybór był udziałem większości mieszkańców gromady Krzeszów w lecie 1943 roku. Trzecia droga, też jak druga związana z porzuceniem ojcowizny, ale była podyktowana wolą walki z bezwzględnym wrogiem i jednym i drugim, czyli z Niemcami i nacjonalistami ukraińskimi. W gromadzie Krzeszów tą trzecią drogę wybrało dwie rodziny; Bronisława Jona  (trzy osoby) i Bolesława Jankiewicza (cztery osoby). O losach Bronisława Jona nie wiem nic ponadto co napisałem, no i jeszcze to, że swą decyzją uratował życie swej rodziny i po wojnie zamieszkał w Szczecinie, natomiast o dziejach rodziny Jankiewiczów będzie w dalszej części tej relacji.

Źródłem wiedzy o losach rodziny Jankiewiczów jest artykuł J. Widelca zamieszczony w "Głosie Szczecińskim" nr. 137 (8307) z datą 10-11 czerwca 1972 r. Artykuł jest opatrzony zdjęciem Kamili i Bolesława Jankiewiczów z tamtego okresu. Przytaczam go w całości.

Tytuł artykułu - "Partyzancka rodzina".

"Dokument, który oglądam ma wystrzępione ze starości brzegi; po 28 latach papier pożółknął, a pismo wyblakło. Ale jeszcze bez trudu da się odczytać, że niniejszym prosi się o zapewnienie partyzantowi tow. Jankiewiczowi, a po wyleczeniu, pracy stosownej do stanu zdrowia. Podpisano; dowódca specjalnego partyzanckiego oddziału, płk. Dymitr Miedwiediew.

Legendą obrosło już to nazwisko, ale chyba historia działania tej grupy jest od legendy bogatsza. Od lata 1942 roku, kiedy to w lasach wołyńskich wylądował desant skoczków - specjalnie wyszkolony oddział pod dowództwem Miedwiediewa. Niemcy okopujący te tereny już nie zaznali spokoju. Śmiałe akcje dywersyjne, dokonywane tuż pod bokiem wroga, zasadzki, w które wpadały regularne, dobrze wyszkolone oddziały niemieckie i nigdy już nie docierały do celu, wyroki śmierci wykonywane na oprawcach, strzeżonych zdawałoby się, jak źrenica oka.

Grupa Miedwiediewa nigdy nie była tak liczna, jak inne partyzanckie oddziały bojowe. Kilkaset osób, właściwie garstka w porównaniu z siłami, jakie na tym terenie mieli Niemcy. Ale też oddział Miedwiediewa był oddziałem specjalnym i jego taktyka opierała się na rozpoznaniu działań wroga. Informatorów miał Miedwiediew wielu, a łącznicy zawsze kursowali między Lasami Cumańskimi, a Równem (głównym miastem okupowanej Ukrainy) i Łuckiem. No i był jeszcze Mikołaj Kuźniecow, vel Paul Siebert, który w hitlerowskim mundurze oberleutnanta obracał się swobodnie wśród okupantów, zbierając informacje i dokonując śmiałych akcji, takich jak m. in. porwanie niemieckich generałów.

O wyczynach Kuźniecowa i grupy Miedwiediewa pisaliśmy już w "Głosie". Odezwało się wówczas kilku dawnych partyzantów z tego oddziału. Potem zgłosił się do nas Bolesław Jankiewicz. Po to, by dowiedzieć się, jak nawiązać kontakt z dawnymi towarzyszami broni. Gdyż on również z całą swą rodziną trafił do oddziału Miedwiediewa.

Oto, jakim sposobem rodzina Jankiewiczów, pracująca na gospodarce w jednej ze wsi otaczającej Równe, trafiła do leśnego oddziału.

Z początkiem roku 1943 sytuacja Polaków zamieszkujących te strony stała się bardzo trudna. Z jednej strony Niemcy, z drugiej banderowcy, napadający na polskie osady, wycinając w pień całe osiedla. Próbowano wystawiać straże, by uniknąć zdradzieckiego ataku, organizować obronę, ale hordy band były o wiele liczniejsze i wszystkie środki zawodziły.

Trzeba trafu, że partyzancki oddział z grupy Miedwiediewa, dowodzony przez Prokapiuka nocował we wsi, w której mieszkał Bolesław Jankiewicz, akurat w parę dni po tym, jak banderowcy wymordowali wszystkich mieszkańców pobliskiej Parośli. Cała wieś była jeszcze pod wrażeniem tej potwornej zbrodni. Wystarczyło słowo zachęty, ze strony partyzantów, by rodzina Jankiewiczów podjęła niełatwą decyzję. Zostawili cały dorobek, owoc wielu lat pracy i poszli z oddziałem w las. Bolesław Jankiewicz przydzielony został do grupy zwiadowców, jego żona Kamila do partyzanckiej kuchni, synowie Witold i Mieczysław do oddziałów bojowych. Było to 31 marca 1943 roku.

Bolesław Jankiewicz wykorzystywał teraz swoją znajomość terenu i ludzi, by zdobywać informacje potrzebne partyzantom. Wiele razy chodził na zadanie do Równego, Łucka lub okolicznych wsi. Były to niebezpieczne podróże, gdyż Niemcy przeczesywali stale okolicę tropiąc partyzantów i pojawienie się w mieście człowieka, o którym przynajmniej parę osób wiedziało, że poszedł z partyzantami, związane było zawsze z groźbą wpadki.

W oddziale przyjęto więc jedynie słuszną z punktu widzenia bezpieczeństwa całej grupy taktykę ścisłej tajemnicy wokół przygotowywanych akcji. Każdy miał swoje zadanie i wiedział o całości tylko tyle, ile było potrzebne, by na swym odcinku dobrze wypełnił zadanie.

Bolesław Jankiewicz Chodził na zwiad, docierał do wyznaczonej osoby, podawał hasło, przekazywał lub odbierał informację, czy przedmioty i tylko czasami okazywało się jaki był ostateczny cel zadania. Wspomina on na przykład o tym, jak z niemieckich instytucji wojskowych, po przez zaufanych ludzi, poznawali trasę marszu sporego niemieckiego oddziału. Starannie wybrano miejsce zasadzki, cztery kompanie rozstawiły się tak, by wziąć oddział wroga w krzyżowy ogień. Choć oddział niemiecki był bardzo silny, wyposażony w artylerię i samochody pancerne, przewaga, jaką stanowiło zaskoczenie niczego nie przeczuwającego wroga i lepsza pozycja atakujących sprawiły, że oddział niemiecki został doszczętnie rozbity; zdobyto wtedy m. in. 30 samochodów pancernych, armaty, amunicję, zaś partyzanci nie ponieśli żadnych strat.

- "Były wsie - opowiada pani Kamila, do których Niemcy bali się wjeżdżać, bo wiedzieli, że to domena partyzantów. Stamtąd dostawaliśmy żywność - co było, mąkę, kartofle, mięso. Niełatwo było wykarmić kilkaset ludzi.

Ja pracowałam w leśnej piekarni i bardzo dobry chleb piekłam. Ale Niemcy kontrolowali młyny i nie zawsze było z czego ten chleb piec. W trudniejszych okresach mełliśmy zboże na żarnach, gotowaliśmy kaszę. I przetrwaliśmy".

Coraz bardziej przybliżała się w stronę Wołynia linia frontu. Niemcy zaostrzyli działania starając się o krwawą zemstę za doznawane porażki. W grudniu 1943 roku wyzwolony był już Żytomierz, Nowogród Wołyński, Biała Cerkiew. Do Równego przyjeżdżali uciekinierzy niemieccy - całe oddziały SS, żandarmerii, jednostki frontowe cofające się przed ofensywą. W mieście szalał terror, masowe aresztowania, egzekucje przypadkowo łapanych mieszkańców. Za wszelką cenę starali się dotrzeć do partyzantów.

W staraniu tym pomagali im banderowcy. Ukraińskie bandy szły tropem zgrupowania Miedwiediewa, gdy już po zajęciu Równego oddział przesunął się w kierunku Lwowa.

- To był straszny marsz - wspomina Bolesław Jankiewicz. W dzień odpoczywaliśmy, choć wzmożona czujność, jaką trzeba było zachować, pozwalała na zaledwie parę godzin snu. W nocy szliśmy. Każdej nocy, a było ich w tym marszu 20, staczaliśmy walki z banderowcami. Przeciwnik choć liczniejszy, nie dawał sobie rady z naszym dobrze wyszkolonym oddziałem. Dopiero gdy wezwali na pomoc Niemców, musieliśmy się cofnąć. Wtedy właśnie zginął bohaterski Kuźniecow - wracając z zadania nie mógł znaleźć oddziału na umówionym miejscu.

- Gdy doszliśmy do Bugu, oddział został rozwiązany. Nasza rodzina rozdzieliła się. Ja zostałem skierowany do szpitala na leczenie, synowie poszli do armii, żona trafiła do oddziału partyzanckiego im. Żukowa, brygady im. Lenino. Spotkaliśmy się dopiero po wojnie.

Nie wszyscy. Syn Witold, ten którego nazwisko tylekroć wyczytywał sam Miedwiediew za wzorowe wykonywanie partyzanckich akcji, nie powrócił z wojny. W czerwcu 1946 roku przyszła z wojska odpowiedź na poszukiwania. " Syn Wasz zginął jak bohater, imię jego jako wyzwoliciela narodu polskiego, jak też i pamięć o nim nigdy nie zaginie". Zabity został w czasie walk o Pomorze Zachodnie, 1 marca 1945 roku.

Jakkolwiek straszne były dni wojny, były to również dni chwały. Bolesław Jankiewicz szuka więc kontaktu z członkami oddziału Miedwiediewa. Ot, dobrze byłoby się spotkać, porozmawiać, powspominać twarze tych, którzy odeszli, lecz na zawsze zostaną w pamięci."

 

Dalsze losy rodziny:

Bolesław i Kamila mieszkali jeszcze długie lata razem z synem Mieczysławem w Szczecinie. Obecnie wszyscy już nie żyją. Materiały o nich udostępnił syn Mieczysława i wnuk Bolesława i Kamili - Sławomir Jankiewicz ze Szczecina.

Opracował Leonard Urbanowicz

 ---------------

Wybór wspomnień.