Teresa Dymarska

WSPOMNIENIA Z JANOWEJ DOLINY



Rodzina Dymarskich z trzy letnią córką Teresą i półrocznym Geniem przybyli do Janowej Doliny w 1937 roku. Walerian podjął pracę w pobliskiej kopalni kamienia bazaltowego, gdzie już pracował jego starszy brat Antek. Przez dwa lata żyli w spokoju w pięknej pokrytej sosnowymi lasami okolicy nad rzeką Horyń.
Bardzo pięknego, słonecznego dnia we wrześniu 1939 roku, gdy dzieci bawiły się na podwórku zrobił się wielki szum, warkot maszyn gwizd i łomot z nieba jakby pioruny biły. Ludzie zaczęli biegać w popłochu gdzieś uciekać. Anna wybiegła z domu z wiadrem, miała iść po wodę, rzuciła wiadro złapała dzieci za rękę – uciekamy w las samoloty bombardują – powiedziała, wybiegli za komórki w rzadki liściasty las, za parę minut przybiegł Walerian z pracy. Wziął Genia na rękę, Anna Teresę za rączkę i pobiegli za innymi ludźmi za miasto w gęsty las.
Daleko za miastem, w lesie było już dużo ludzi. Tutaj było spokojnie nie słychać było warkotu samolotów. Porobiono szałasy z gałęzi i tam siedzieli przez cały dzień i noc. Pogoda była upalna i noc ciepła. Następnego dnia niektórzy poszli na zwiady do miasta, potem postanowili wszyscy wrócić do domów. Szeptano coś między sobą, mężczyźni byli posępni, kobiety płakały. W miasteczku nie było już tak wesoło jak dawniej coś jakby wisiało w powietrzu. Za kilka dni przyszli Rosjanie i wszystko się zmieniło na gorsze. 
Brakowało jedzenia, żywność była na kartki. Pracowano więcej godzin za głodowe przydziały. Najgorsze było to, że zaczęły się zsyłki ludności na Syberie. Najpierw wywieziono studentów, których wojna zastała na letnisku w Janowej Dolinie. Nie mieli nawet odzieży ciepłej przy sobie, dlatego w drodze część z nich zamarzło, niektórzy z nich, aby się ratować próbowali uciec. Na mieszkańców miasta padł strach, rozmawiano z sobą w domach szeptem.
W tym ciężkim czasie, kiedy nie było co jeść a dla dzieci brakowało nawet mleka odciąganego Anna urodziła syna na same święta 20 grudnia 1939 roku.
Anna chora po połogu, mąż ciężko spracowany również głodny.
W wigilie odwiedziła ich Ukrainka, gospodyni z Trubic gdzie mieszkali przed wojną czekając na swoje mieszkanie. Ta dobra kobieta przyniosła trochę żywności na święta i ubrała dla dzieci choinkę. 
Anna była bardzo religijna i największym teraz problemem dla niej stało się, aby ochrzcić małego synka. Pomogła jej w tym bratowa, dowiedziała się, że w Nowym Roku przybędzie po kryjomu do miejscowego kościółka Ksiądz, aby udzielić posługi wiernym.
Zmówiono naprędce Chrzestnych a byli to Karol Kaleta mąż Michaliny córki stryjka Antka i Alicja Pastwa córka sąsiadów z dołu. Zaniesiono dziecko nocą do kościoła i tam Ksiądz ochrzcił najmłodszego Dymarskiego nadając mu imię Zygmunt. Spisał również metrykę chrztu świętego i wręczył rodzicom. Sąsiedzi z dołu teraz jakby się zbliżyli. Pastwowa często odwiedzała Annę. Zdenerwowana wypłakiwała się przed nią oczekując najgorszego gdyż jak mówiła, dowiedziała się z jakiś źródeł, że ich rodzina jest na liście do wywiezienia na Syberię. W miasteczku, co rusz jakaś znaczniejsza rodzina była wywożona, zależało to, jakie stanowisko piastowali przed wojną. Ponieważ wywożeni ludzie nie wiele mogli zabrać rzeczy ze sobą, Pastwowa, była nauczycielka, część wartościowych rzeczy, których na pewno by ze sobą nie wzięła postanowiła przenieś do Dymarskich a były to książki. Było ich bardzo dużo. Ułożono je na podłodze w pokoju przy ścianie aż do sufitu. „Ma pani dzieci, może im się kiedyś przydadzą” – mówiła. 
Jednak do zsyłki sąsiadów nie doszło. Podobno NKWD nie zdążyło. Przed nimi na liście było dużo ważniejszych osobistości w mieście, a wkrótce wybuchła wojna z Niemcami i sami musieli uciekać w popłochu.
W między czasie zapisano Teresę do szkoły i zaczęła uczęszczać do pierwszej klasy. Uczono tam w języku rosyjskim, Teresa pisała równiutko literki rosyjskie, a nie znała jeszcze nawet polskich. Nauczycielka Rosjanka (może Ukrainka) oschła i nieprzyjemna mówiła do dzieci tylko po rosyjsku. Teresa nic jej nie rozumiała, kilka razy była wzywana do tablicy, aby odczytać albo napisać, lecz ona wystraszona nic nie odpowiadała, została oceniona, jako najgorsza uczennica. Siedziała w ostatniej ławce. Obok w drugim rzędzie siedział chłopiec też najgorszy, ale ten przynajmniej, w przeciwieństwie do Teresy, tym się nie przejmował. Płatał różne figle i starał się na wszystkie sposoby rozśmieszyć swoją koleżankę niedoli.
Anna nic nie wiedziała, że córce tak kiepsko idzie nauka, zaglądała do zeszytu i nawet chwaliła się jak ładnie Teresa piszę. Jednak przyszedł czas, że dowiedziała się o wszystkim. Postanowiono po naradzie, że Teresa przestanie chodzić do szkoły, bo i po co. Będzie się uczyć czytać i pisać po polsku.

Zygmuś dostał od chrzestnej matki wózek spacerowy piękny przedwojenny. Jako dziecko był niedożywiony, wyglądał mizernie. Mając rok zachorował ciężko na zapalenie płuc. Anna udała się z nim do lekarza mieszkającego w sąsiedztwie Żyda, który bezinteresownie wyleczył go.
Karol, ojciec chrzestny Zygmusia potrafił w tych ciężkich czasach dobrze sobie radzić. Umiał zrobić każdą rzecz, przychodzili do niego rolnicy, którym naprawiał maszyny i narzędzia rolnicze. Płacili mu w naturze żywnością. W ten sposób całą swoją rodzinę utrzymywał a nawet Walerian również dostawał od czasu do czasu pomoc w postaci woreczka mąki lub kaszy. 
Michalina przynosiła sweterki dla Zygmusia ze swojej córeczki.
Niebawem nastąpiła znowu zmiana i to jeszcze na gorsze. Niemcy zajęli miasteczko przepędzając Rosjan. Ulicami pędzono jeńców Rosyjskich zimą ubranych prawie w łachmanach wycieńczonych z głodu i zmęczenia padali na drodze dobijani przez hitlerowców. Był to widok tak makabryczny, że życie stawało się koszmarem. 
Po przetoczeniu się fali jeńców wojennych nastąpiło polowanie na Żydów. Codziennie wyciągano z domów całe rodziny i wywożono za miasto gdzie ich zabijano. 
W ten sposób wywieziono również doktora z rodziną, który uratował Zygmusia, gdy był ciężko chory. Anna płakała modliła się, gdy go zabierano – taki dobry człowiek mówiła. Wieźli go na furmance z żoną i 5 letnim synem. Genio widział jak jego kolega, z którym często się bawił bardzo płakał, rodzice jego jechali ze spuszczonymi głowami nic nie mówiąc. Wywieźli ich pod las ustawiali przy rowie, zastrzelili i zasypali ziemią. 
Ludzie mówili, że po tych egzekucjach, które często w tym czasie się odbywały, zdarzało się, że ziemia się ruszała, ponieważ zasypywali ludzi nie sprawdzając czy już skonali.
Walerian pracował nadal w kamieniołomach i żywność była nadal na kartki w niewystarczającej ilości. Wszyscy głodowali. Na wsi można było dostać żywność tylko na wymianę za odzież lub inne wartościowe przedmioty i to coraz trudniej, ponieważ Ukraińcy zaczęli napadać na Polaków i mordować. Zdarzało się, że gdy Polak poszedł na wieś nacjonaliści ukraińscy pobili go zabrali wszystko, co miał. Były i polskie wioski, do których również trudno się było dostać gdyż na drogach pełno czyhało banderowców ukraińskich. 

Walerian również, w dniach wolnych od pracy ryzykował i wędrował po wsiach szukając pożywienia dla rodziny.
Zdarzyło się kiedyś, gdy szedł ścieżką przez las, że wyszło niespodziewanie dwóch Ukraińców. Jeden z nich pchnął go nożem w piersi. Walerian upadł. Zabrali tobołek, który miał na wymianę i nie zwracając więcej na niego uwagi bandyci odeszli.
Walerian miał jednak szczęście, na piersiach wewnętrzne kieszeni miał lusterko, nóż się ześlizgnął po lusterku i został tylko draśnięty. Leżał chwile na ziemi, aż ucichły kroki oddalających się, wstał i zawrócił do domu. Napady nacjonalistów ukraińskich zaczęły się nasilać. Wkrótce nie było możliwości, aby wyjść na wieś. Głód coraz bardziej dawał się we znaki. Walerian mimo wszystko ryzykował, nadal wyruszał nocą do różnych miejscowości i stamtąd przywoził zboże. Karol zrobił w komórce żarna, na którym mielono zboże na mąkę. Anna piekła placki. W ten sposób wymieniono wszystko: lepszą odzież, garnitur ślubny Waleriana z bielskiej wełny, za który dostał metr zboża, a którego rodzina nie zdążyła spożyć i inne wartościowe rzeczy.
Niebawem zaczęto podpalać polskie wioski. Co noc widać było łuny pożarów. W dzień dochodziły wieści ile i gdzie spalono i wymordowano Polaków.
Niemcy, którzy stacjonowali w mieście zachowywali się tak, jakby nic się nie działo. Było im to widocznie na rękę. 
Długie zimowe noce były straszne, już o zmroku wszystkie psy z miasta wyły, później robiło się czerwono od łun, które wychodziły na niebo. Tak było co noc. Rzadko zdarzała się noc normalna. Pożary pojawiały się coraz bliżej miasta. W końcu spalono most na Horyniu tuż przed miastem. Dochodziły wieści, że banderowcy szykują się na Janową Dolinę. Ludzie na noc zaczęli się grupować w domach, które uważali za bezpieczniejsze. 
Dom Waleriana był również do takich zaliczony, ponieważ z tego końca ulicy było najbliżej do Horynia, na którym zresztą most był spalony. Logicznie rozumując spodziewano się, że Ukraińcy przyjdą do miasta od strony lasów. Dlatego od kilku miesięcy dom Waleriana był na noc wypełniany przez znajomych i rodziny z innych części miasta. U Waleriana i Anny w mieszkaniu na piętrze, stałymi lokatorami był brat Antek z rodziną tj. 6 osób. Teresa nawet lubiła ten tłok, w domu było jej choć trochę weselej, gdy przychodziło na noc tyle ludzi. O zagrażającym niebezpieczeństwie nie miała pojęcia. 
Anna razem z dziećmi dużo się modliła. Codziennie, gdy byli sami klękali i na głos odmawiali pacierz i wiele modlitw z książeczki, do nabożeństwa. Terasa znała już na pamięć te wszystkie modlitwy. Była bardzo chuda i słaba, ciężko było jej długo klęczeć na podłodze, czuła się często bardzo źle. Resztkami sił trwała do końca modlitw, ale Anna była pod tym względem bardzo wymagająca. W niedziele wspólnie z dziećmi klęcząc śpiewała i odmawiała gorzkie żale. Teresa tak się tą modlitwą wzruszała, że bardzo płakała. Zapłakana klęczała i odmawiała za matką słowa modlitwy. Tak bardzo żal jej było Jezusa, którego męczono okrutnie. Po każdym takim nabożeństwie domowym miała podpuchnięte oczy od płaczu i w gardle ściskało z żalu.
Gienek przeżywał to w inny sposób, robił ołtarz ze stołu, stopień do ołtarza ze stołeczka. Zakładał na plecy chustkę kolorową, w ten sposób, że wyglądało jak ornat złożywszy pobożnie ręce naśladował księdza. To bardzo się Annie podobało, marzyła o tym, że w przyszłości syn będzie księdzem.
Zbliżały się Święta Wielkanocne 1943 roku.
Już na dwa tygodnie wcześniej pojawiły się w miasteczku ulotki, że Ukraińcy ukraszą sobie jajka w Polskiej krwi. Ludzie byli przygnębieni, niektórzy szykowali się do wyjazdu z miasta. Przygotowywano się do Świąt. Walerian Zabił prosiaczka małego, którego Anna wyhodowała w komórce na obierkach ziemniaczanych. Zamarynowano mięso i ułożono w balii na balkonie.
Na parę dni przed Świętami sąsiadka z drugiego domu odwiedził Annę. Mówiła, że wyjeżdża jutro z mężem do córki, która mieszka w Równym, gdyż tutaj jest tak niebezpiecznie. „Ach pani Dymarska jak ja pani współczuję, pani nie może się nigdzie ruszyć z tymi dziećmi.” 
Tego wieczoru jak zwykle zgromadziło się w całym domu dużo ludzi. W mieszkaniu Dymarskich był również komplet. Na noc nikt się nie rozbierał, spano zawsze w ubraniu, aby w razie czego można szybciej uciekać. Teresa jednak tego wieczoru nie posłuchała mamy. Było jej źle i duszno w ubraniu. Na łóżku ciasno spało przecież parę osób. Na podłodze również leżeli na różnych posłaniach Stryjkowie, Michalina z rodziną i Czesio (syn Stryjka Antka, który miał 17 lat, pracował w stolarni). Okna jak zwykle były zaciemnione. Nie wiadomo jak długo Teresa spała pierwszym snem, obudzono ją gwałtownie. Ciemności w pokoju co sekunda rozjaśniały jakby błyskawice, łomoty, gwizd i dudnienie dochodziły z zewnątrz. Wszyscy kręcili się w popłochu po mieszkaniu, szeptem nawoływano się i ludzie nagle zaczęli wychodzić mieszkania na klatkę schodową. Schodź z nami szybko do piwnicy – powiedziała Anna. Jak ma zejść, Teresa była tylko w cienkiej koszuli na ramiączkach. Zaczęła szukać po omacku jakiejkolwiek odzieży, ale bezskutecznie. Wszyscy już zeszli na dół, została sama. Dobrnęła przez stosy betów do szafy, wyciągnęła płaszczyk, w korytarzu namacała trzewiczki, które nałożyła na bose nogi. Schodziła po schodach z zapartym oddechem, ponieważ na klatce schodowej, jeszcze bardziej słychać było detonacje i błyski z zewnątrz. Drzwi na parterze łomotały, jakby nimi ktoś trząsł. Gdy znalazła się na schodach do piwnicy była już zupełna ciemność. 
W piwnicy uderzył ją zaduch i jakby przytłumiony jęk, nie było wolnego miejsca. Przeciskając się pomiędzy ludźmi, Teresa wołała „mamo gdzie jesteś”? – „Tutaj Tereniu, chodź do mnie”. Niewidzialne ręce przepychały ją do Anny. Wkrótce znalazła się obok mamy i brata Zygmusia. Genia trzymał na rękach Czesiek. Karol przez małe okienko obserwował podwórko i co chwila informował co się dzieje na zewnątrz. 
Walerian nie zeszedł do piwnicy, powiedział, że jeśli ma zginąć, to lepiej od kuli niż w ogniu. Wziął koce, wiadro wody i wszedł na strych a ze strychu na dach. W drugiej połowie domu również był mężczyzna na dachu.
Paliło się prawie całe miasto, pożar coraz bardziej zbliżał się do naszego domu. Karol informował, że ludzie uciekają przez podwórka do lasu oraz że dopadają ich banderowcy i siekierami zabijają. Anna zaczęła się mdlić na głos, ale nikt jej nie pomagał, kobiety mdlały przerażone, jej również słowa modlitwy się plątały i załamywały. Zwróciła się do córki, „mów Tereniu na głos pacierz”. Córka posłuchała, zaczęła odmawiać głośno i wyraźnie „Ojcze nasz” następnie „Pod twoją obronę” i wiele innych modlitw, które znała na pamięć. Głos jej się nie załamywał. Modliła się tak bez odpoczynku żarliwie, uważała że tak trzeba. Jak odmówiła wszystko, rozpoczęła od nowa to samo. Anna będąc obok zachęcała ją „mów jeszcze córko, mów nie ustawaj. Teresa bez żadnego lęku mówiła Ojcze nasz……, zdrowaś Mario……, chwała ojcu i synowi itd..… 
Do piwnicy zaczął się wdzierać gryzący dym.
Po jakimś czasie Karol znowu zabrał głos: „Bracia pali się już trzeci dom od naszego, płoną nasze komórki. Proponuję abyśmy się pożegnali i wypili, mam flaszkę. Nikt jednak nie chciał pić, słychać było tylko jęk, płacz i słowa modlitwy wypowiadanej przez Zofię.
W tym czasie Walerian obserwował teren z góry, gdy zapaliły się komórki lał wodę z dachu na dom. Nagle zapalająca pochodnia wylądowała na dachu, ten szybko odrzucił ją i ogień stłumił mokrym kocem. Potem gdy widział biegnących bandytów, chował się za komin domu. Sąsiad z drugiej połowy domu robił to samo, nawet dawali sobie znaki.
Był blisko już ranek gdy Karol ogłosił dobrą nowinę „kochani, oznajmił – nie wiem dlaczego, ale Ukraińcy wycofali się, chyba jesteśmy uratowani”. 
Po pewnym czasie wyszli wszyscy z piwnicy. Na dworze było czerwono i dym szczypał w oczy. Na ulicach i podwórkach leżały ciała zmasakrowanych ludzi. 

Widok ulicy A po napadzie nacjonalistów ukraińskich 23 kwietnia 1943 r. Ze zbiorów W., E. Siemaszków (dar Lecha Kołodzieja). W pierwszym ocalałym domu z lewej strony mieszkała rodzina Dymarskich.


A teraz kilka słów, dlaczego nacjonaliści ukraińscy nie dokończyli rzezi wszystkich mieszkańców miasta. Otóż w miasteczku stacjonowało niewielu niemieckich żołnierzy. Zajmowali specjalny blok i mieli broń. Dopóki paliły się polskie domy nie wtrącali się, ale rozzuchwaleni bandyci podeszli zbyt blisko Niemców i zaczęli do nich strzelać wołając, że chcą samodzielnej Ukrainy. Niemcy natychmiast odpowiedzieli ogniem z karabinu maszynowego. Zaczęła się walka lecz Niemcy nie mieli wiele broni, a na dodatek zaciął im się karabin maszynowy. Próbowali dzwonić do Równego po posiłki ale okazało się, że linia telefoniczne są pozrywane. Polacy rozpaczliwie szukali ratunku i wielu z nich przedarło się do Niemców prosząc ich o pomoc by dali im broń. Niemcy gdy byli już sami zagrożeni, zgodzili się, by Polacy ich broniom odparli atak. Polacy poradzili sobie z karabinem maszynowym, który Niemcom się zaciął, szybko go uruchomili i rozpoczęli energicznie ogień. Ukraińcy nie wiedzieli co się dzieje myśleli, że nadciągnęły posiłki i gdy był już ranek szybko się wycofali.
Teresa i Gienek wybiegli również na podwórko, dołączyła do nich dziewczynka w jej wieku z sąsiedztwa, Lilka. Razem obejrzeli tlące się jeszcze zgliszcza komórek. Na drugim podwórku zobaczyli drabiniasty wóz zaprzężony w konie i dwóch mężczyzn przynoszących nań zwłoki ludzkie, którymi był już do połowy załadowany. Podeszli blisko, Teresa rozpoznała zwłoki kobiety, która wczoraj jeszcze była z nimi i litowała się nad Anną, że ta nie ma możliwości wyjechać do Równego w bezpieczne miejsce. Furmanka jechała przez ulice zabierając po drodze wciąż nowe ciała. Wjechała dalej na następne podwórko stopniowo napełniana zwłokami, zbieranych zmasakrowanych ciał. Mężczyźni przy tej pracy nic do siebie nie mówili i obie dziewczynki przypatrywały się i szły za wozem nic nie mówiąc do siebie ani do mężczyzn, którzy zachowywali się tak jakby ich obok nie było. Oddaliły się już znacznie od swego domu, gdy odnalazł ich Walerian. Chwycił Teresę za rękę i krzyknął, „Jak możesz w takiej chwili oddalać się od rodziny. Czy nie rozumiesz, że może wyskoczyć z za domu bandyta i zrobić z tobą to samo”. Nie sprzeciwiała się ani słowem ojcu. Wrócili razem do domu. Pod wieczór wszyscy mieszkańcy zgromadzili się w kilku domach, bliżej miejsca gdzie stacjonowali Niemcy i tam zamierzano przesiedzieć noc, aby następnego dnia pociągiem wyjechać do Równego. Tak uzgodniono z władzami niemieckimi, tego dnia nie było wagonów.
Wcześniej Dymarscy przenieśli się z rodziną na plac obok domu gdzie była przychodnia lekarska. Tam było dużo ludzi którzy ocaleli w tą noc. Siedzieli tu gdzie kto mógł pod budynkiem na tobołach. Rannych przynoszono i układano na kocach na ziemi. Niektórzy jęczeli a niektórzy byli nieprzytomni.
Anna z młodszymi dziećmi na jakiś paczkach z głową odchyloną do góry przykładała do nosa mokre chustki. Miała krwotok już parę godzin, płynęła krew z nosa. Walerian próbował jej jakoś pomóc, odnalazł nawet pielęgniarkę, prosząc aby coś zaradziła, ale ta roześmiała się, „panie tu ludzie umierają ranni a krew z nosa … niech się uspokoi, przyłoży mokrą chustkę na nos i samo przejdzie”.
Teresa i tym razem oddaliła się od rodziny. Sama poszła tam, gdzie poukładani na kocach pod budynkiem leżeli ranni. Nikt tam obok tych ludzi nie chodził, mogła więc swobodnie przechodzić i oglądać, w którym miejscu mieli rany. Leżał wśród nich mężczyzna, którego Zofia na całe życie zapamiętała. Leżał na kocu wznak wśród innych rannych, którzy nie dawali znaku życia, on był przytomny. Biała piękna twarz młodego mężczyzny, włosy czarne do góry zaczesane, w ciemnej marynarce rozpiętej i białej koszuli na której na piersiach była duża czerwona mokra plama. Mężczyzna patrzył przytomnie i cicho jęczał. W pobliżu nie było nikogo. Zofia nachyliła się nad nim by zrozumieć co mówi. Spojrzał na dziewczynkę i powiedział: wody, wody powtórzył parę razy. Teresa zrozumiała i pobiegła szukać wody. Nie było to jednak takie proste. Wszędzie pełno ludzi koczujących w budynku i na zewnątrz. Nie wiedziała gdzie jest woda ani naczynie na wodę, w którym mogła by ją przynieś. Zwracała się do różnych osób, aby poszli do tego nieszczęśnika pomóc mu, ale na nic, wszyscy ją odpychali i przeganiali, w końcu się rozpłakała bezsilna z żalu. I tym razem odnalazł ją ojciec widząc, że płacze nakazał się nigdzie nie oddalać. Ona i tak nie miała ochoty nic oglądać i nigdzie chodzić. Ogarnął ją bezdenny smutek.

Następnego dnia od samego rana przygotowywano się do wyjazdu. Podstawiono wagony towarowe odkryte, które były do połowy załadowane kamieniem. Była to kostka kamienna, bardzo ostra. Kamienie pochodziły z miejscowej kopalni kamienia bazaltowego. Na te kamienie ludzie układali swoje toboły i na nich sami się sadowili. 
Nie wiele można było zabrać, gdyż nie było za dużo miejsca. Dymarscy znaleźli się w jednym z takich wagonów razem z innymi współtowarzyszami niedoli. Zrobiono na środku wagonu nieckę układając kamienie na zewnątrz aby zabezpieczyć ściany wagonu w razie obstrzału pociągu. Trasa kolejowa szła przez las, spodziewano się, że z drzew mogą Ukraińcy strzelać do ludzi w pociągu. Kazano się schować, zakazano głośnych rozmów i śpiewów, (miano na myśli pieśni religijne), by nie zwrócić uwagi nacjonalistów ukraińskich.
Do Równego nie było daleko, ale pociąg wlókł się i atmosfera była napięta. W Równym podzielono Polaków i wywieziono na roboty do Niemiec. 
Rodzina Dymarskich przybyła w Sudety do Taschwitz – obecnie Tašovice w Czechach na południowy zachód od Karlowych Warów

Janowa Dolina

---------------

Wybór wspomnień.